"Z ciemnymi włosami na białej poduszce, wyglądała niczym anioł. Była taka bezbronna, tak cholernie niesprawiedliwie potraktowana przez życie. Nie miałem ochoty nawet płakać, po prostu zamknąłem oczy i zacząłem biec przed siebie."
~Justin's view~
- Przykro mi, nie może pan wejść do środka, jeśli nie jest Pan ojcem dziecka.- Przecież to mój syn!
- Mogę pańską godność? - spytała.
- Justin Bieber.
Kobieta odszukała odpowiednią stronę i lustrowała ją wzrokiem, sunąc palcem od góry w dół. Wytężyła wzrok i spojrzała na mnie dziwnym, jakby przepraszającym wzrokiem.
- Przykro mi, ale jako ojca pani Loren Gray podała pana Travisa Parkera.
Przeczesałem nerwowo włosy i odchyliłem głowę w tył, zakładając na kark splecione ze sobą palce. Wszystko we mnie się gotowało ze złości. Jak to możliwe, że ten pieprzony dupek uchodzi za ojca mojego dziecka?
- J-jak to m-możliwe? - jąkałem się. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć.
- Przykro mi, ale to nie jest moja sprawa.
Kobieta odwróciła się na pięcie i już chciała udać się w stronę windy, gdy złapałem ją za łokieć.
- Musi mi pani uwierzyć! To ja jestem ojcem, biologicznym ojcem dziecka Loren.
- Na jakiej podstawie mam panu wierzyć?
- Czy widzi pani tu kogo innego przy tym chorym dziecku? Nie uważa pani, że prawdziwy ojciec powinien być przy swoim dziecku? Mogę poddać się każdemu testowi! - mówiłem szybko, gorączkowo i nieskładnie.
- Muszę trzymać się zasad, przykro mi, panie Bieber.
- Nie ma pani prawa zabronić mi czuwania przy moim synu, pozwę ten pieprzony szpital. - podniosłem głos. - Chcę widzieć się z kierownikiem szpitala.
Kobieta spuściła głowę w dół i westchnęła cicho. Odwróciłem się w prawo, opierając dłońmi o szybę. Patrzyłem w kierunku mojego maleństwa, tak cholernie samotnego. Zacisnąłem szczękę. Jak mogłem być tak głupi? Jestem ojcem! Mam obowiązek bycia przy swoim dziecku i nikt mi tego nie ma prawa zabronić! Zaśmiałem się pod nosem.
- Niech mnie pani powstrzyma. - powiedziałem bez emocji i skierowałem się do wejścia do sali.
- Panie Bieber!
Wezwanie mnie, było ostatnim co usłyszałem. Nic więcej mnie nie interesowało, gdy drzwi zamknęły się za mną, oddzielając mnie od tej dobrej i innej rzeczywistości. Powolnym krokiem, zbliżałem się do łóżeczka. Respirator, który podtrzymywał życie maleństwa cicho pikał. Poczułem, jak wszystkie moje mięśnie wiotczeją. Nie byłem w stanie do niczego. Gdy byłem na tyle blisko, by położyć dłoń na szybce, która oddzielała mojego syna od wszystkiego, poczułem ukłucie w środku.
Maleństwo przekręciło główkę w moją stronę, ciągle płacząc. Pierwszy raz w życiu, spojrzałem w oczy swojemu dziecku. Był to moment, którego nigdy nie zapomnę. Poczułem bezwarunkową chęć obrony go, chęć pomocy mu, a przede wszystkim miłość, bezgraniczną. Był mój, tylko mój. Nikt nie mógł mi go zabrać, a ja wiedziałem, że do końca życia będę walczył o jego szczęście. Nie pozwolę, by ktoś go skrzywdził. Oddam dla niego wszystko oraz wszystko czego będzie mu trzeba zapewnię.
Wsunąłem dłoń przez mały otwór z boku inkubatora. Drżącym palcem sunąłem do przód, by móc dotknąć maleństwo. Przy zetknięciu się naszych skór, po prostu wszystko we mnie pękło. Łzy zaczęły lać się strumieniami, a ja nie byłem w stanie opanować moich szlochów. Nie było to może głośne, ale bardzo silne. Mały zaczął machać rączkami i płakać głośniej. Małe łezki spłynęły mu po czerwonych policzkach. Starałem się podsunąć mu swój palec pod malutką dłoń, a gdy wreszcie mi się to udało, zacisnął paluszki wokół mojego.
- Shh, skarbie. Nie płacz już. - szepnąłem, kucając.
Chłopiec przekręcił główkę w moją stronę i co było dla mnie niesamowite stopniowo przestawał płakać. Był coraz ciszej i ciszej, aż w końcu po prostu ruszał malutkimi ustami i wystawiał języczek. Kręcił się niespokojnie, ale nie płakał.
- Tatuś już jest przy tobie i nikt mi cię nie zabierze. - uśmiechnąłem się lekko. - Poradzimy sobie jakoś, prawda?
Poruszyłem leciutko palcem, przez co poruszyłem automatycznie jego rączką. Był tak bardzo delikatny i kruchy. Wciągnąłem wargi do środka, by opanować swój płacz, ponieważ łzy utrudniały mi widoczność.
- Kocham cię, jestem twoim tatusiem, perełko.
Chłopiec po chwili szeroko otworzył swoje oczy i jakby nieznacznie uniosły się kąciki jego ust. Byłem w szoku. Byłem tak niesamowicie oczarowany pięknem mojego dziecka, że kręciło mi się w głowie. Musiałem zrobić wszystko, by wyzdrowiał.
- Zrobię wszystko, by ci pomóc, byś jak najszybciej mógł wrócić ze mną do domu.. - mówiłem, nie spuszczając wzroku z chłopca - ..przygotuje dla ciebie pokój, po męsku. - zaśmiałem się.
Po dłuższej chwili dotykania i patrzenia się na moje dziecko, wyszedłem na zewnątrz. Oparłem się o ścianę i ukryłem twarz w dłoniach. Gdy tylko wyszedłem, mały znów zaczął pojękiwać. Nie mogłem na to patrzeć. Wypuściłem powietrze z płuc i przetarłem oczy.
- Panie Bieber? - usłyszałem.
Odwróciłem głowę w prawą stronę, gdzie ujrzałem Michaela z kawą w dłoni. Ująłem ją, kosztując napoju. Gorzka, ale tego było mi trzeba, by postawić mnie na nogi.
- Dziękuję.
- Nie chce pan się przespać, zjeść czegoś? Zostanę tutaj i będę na bieżąco informował, jeśli..
- Absolutnie. - przerwałem. - Nie zostawię mojego syna, muszę przy nim być.
- Oczywiście, rozumiem, ale może pan na mnie liczyć.
Poklepałem go po ramieniu i zamknąłem się z nim w męskim uścisku, po raz pierwszy w życiu. Był mi bliski. Był osobą, która nie tylko wykonywała swoje obowiązki, ale także pomagała mi z dobrej woli. Mogłem na niego liczyć, a ja zrobiłbym to samo dla niego.
- Muszę iść do lekarza i wszystkiego się dowiedzieć. Do ciebie mam prośbę.
- Wszystko o co pan poprosi.
- Czuwaj przy niej, nie spuszczaj wzroku, ale ja nie chcę o niczym wiedzieć.
Michael spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, ale chyba zrozumiał, że nie chcę odpowiadać na żadne pytania. Gdybym otrzymywał wieści o niej.. Nie mógłbym skupić się na synu, a przecież to było teraz najważniejsze. Uśmiechnął się mgliście i odszedł, zmierzając ku windzie. Odwróciłem się na pięcie i po dłuższej chwili odnalazłem gabinet lekarski tego oddziału. Miałem nadzieję, że spotkam tan ordynatora, który jest odpowiedzialny za moje dziecko. Zapukałem i wszedłem, nie czekając na odpowiedź.
- Pan Bieber, miło pana poznać osobiście. Po wtargnięciu na salę dla noworodków, powinienem wezwać ochronę.
- Po zabronieniu mi czuwania przy własnym dziecku, powinienem pozwać cały szpital, a szczególnie pana. Targujemy się dalej?
- Wykonuję tylko moje lekarskie obowiązki. - powiedział starszy pan w białym, lekarskim stroju. Wyglądał na poważnego i cholernie doświadczonego. Okulary miał osadzone na czubku nosa.
- Nie wiedziałem, że pieprzonym obowiązkiem lekarskim jest zabronienie ojcu przebywać z dzieckiem. - zaśmiałem się.
- Nie jest pan wpisany jako ojciec dziecka. - wstał z fotela i uderzył dłonią w biurko.
- Ale nim jestem! Żądam zrobienia testu na ojcostwo . - znów się we mnie gotowało.
- Już go zleciłem, musi pan zostawić materiał DNA, siostra pana pokieruje. - patrzył na mnie pustym wzrokiem.
- Gdy dowiodę swego, pozwę pana i dopilnuję, by pan zapłacił za utrudnienie mi kontaktu z synem, obiecuję.
Odwróciłem się w kierunku drzwi, a gdy złapałem za klamkę, przypomniałem sobie, po co tak naprawdę tutaj przyszedłem. Schowałem swoją dumę do kieszeni i zagryzłem wnętrze policzka.
- Co będzie z moim dzieckiem? Co mu jest? Jak zamierza mu pan pomóc?
- Chłopiec ma wrodzoną wadę serca, ubytek w przegrodzie między przedsionkami. Jest on duży dlatego niezbędna jest operacja, natychmiastowa. Musimy zamknąć otwór za pomocą specjalnej łaty lub szwu, ewentualnie dzięki implantowi wprowadzonemu przez specjalny cewnik. Zapobiegamy przez to zaburzeniom rytmu serca i niewydolności w późniejszym okresie życia dziecka.
Brzmiało to cholernie poważnie, że przez moment ugięły się pode mną nogi. Miałem wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Dlaczego akurat moje maleństwo?
- Dlaczego więc mój syn nie jest operowany?
- Operacja wymaga pisemnej zgody rodzicielskiej oraz jest kosztowna.
- Pieniądze nie grają roli, zgodę mogę podpisać od razu. - znów zbliżyłem się do jego biurka.
- Po dostarczeniu pozytywnych wyników ojcostwa, jak najbardziej może pan podpisać zgodę.
Uderzyłem mocno pięścią w jego biurko i zakląłem pod nosem.
- Jeśli mój syn umrze przez ciebie, to obiecuję ci, że zginiesz w pierdlu, a najpierw ja się z tobą rozprawię. Co z ciebie za pieprzony lekarz?! - krzyknąłem, nie panowałem nad sobą.
Jak lekarz może tak postępować, gdy noworodek umiera on czeka na jakąś śmieszną zgodę na operację. Przecież test na ojcostwo również trwa, dla mojego dziecka nie było już czasu. W moich oczach znów pojawiły się łzy, nie mogłem już wytrzymać. Liczyła się każda minuta, każda sekunda, godzina. Cholerny czas.
Opuściłem jego gabinet i od razu udałem się na to badanie, by udowodnić wszystkim, że to maleństwo jest wyłącznie moje.
~*~
Mijała kolejna godzina. Co pięć minut wszystkich poganiałem, by robili to szybciej, że mój syn cierpi, że liczy się każdy moment. Non stop słyszałem tą samą odpowiedź "robimy co w naszej mocy". Kurwa mać! Siedziałem na szpitalnym krześle z twarzą ukrytą w dłoniach. Oczy zaczęły mnie szczypać, wiedziałem, że potrzebuję snu, jak każdy człowiek, ale było we mnie za dużo adrenaliny. Musiałem coś zrobić. Moje myśli ciągle odbiegały w jeszcze jeden kierunek. Caroline.
Świadomość, że była tak blisko mnie, sama, była nie do zniesienia. Leżała, walcząc o każdy oddech. Cholerne poczucie bycia przy niej, czasem sprawiało, że moje oczy łzawiły ponownie i znów. Nie byłem pewien co powinienem zrobić, a czego nie. Przerosła mnie ta sytuacja. Wstałem, patrząc przez szybę na kręcąc się maleństwo.
- Panie Bieber? - obejrzałem się w kierunku, skąd dobiegł głos. - Proszę podać imię dziecka, musimy uzupełnić kartę.
W jednym momencie w mojej głowie zapanował jeszcze większy mętlik. Imię dla mojego syna. Nawet chwili się nad tym nie zastanawiałem. Przymknąłem oczy i wsłuchałem się w swoje serce. To zależało tylko ode mnie.
- Jaxon. - powiedziałem nieśmiało. - Jaxon Bieber. - powtórzyłem bardziej pewnie.
- Badania będą gotowe za kilkanaście minut. - uśmiechnęła się i odeszła.
Ja ruszyłem w przeciwnym kierunku, do windy. Właśnie nazwałem swoje dziecko. Jaxon. Po prostu tak czułem. Mój mały Jas. Przyśpieszyłem kroku, wjechałem na pierwsze i skręciłem w prawo. Z daleka dostrzegłem Michaela, siedzącego na jednym z krzeseł. Przeciągnął się i przetarł oczy. Był cholernie zmęczony.
- Hej, M. Jedź do domu. Niech zmieni cię Patric. - powiedziałem, gdy wstał, widząc mnie.
- Dziękuję. Rano stawię się z powrotem. Proszę na siebie uważać. - uśmiechnął się i wyminął mnie.
Spojrzałem w prawo, przez szybę. Nadal tam leżała. Przykryta białą kołdrą po samą szyję. Ręce leżały wzdłuż jej tułowia, a głowa ani drgnęła. Leżała prościutko, nie dając żadnych oznak życia. Nieśmiało pchnąłem drzwi, które wprowadziły mnie do środka. Panował tu nieprzyjemny chłód, który może był wytworem mojej wyobraźni? Powoli przesuwałem się w przód, aż w końcu usiadłem na krześle przy jej lewej stronie. Urządzenie pikało bardzo powoli, co oznaczało, że ma bardzo słaby puls. Zacisnąłem oczy, by uniknąć łez, które tak bardzo chciały się wydostać na zewnątrz.
Jak najdelikatniej mogłem, z początkowym strachem, ująłem jej dłoń. Była bardzo zimna, krucha. Jej ciepło, którym zawsze mnie obdarzała, zniknęło. Na twarzy miała liczne rozcięcia, siniaki, jak i na rękach.
- Skarbie..
Nie wytrzymałem. Strumień łez spłynął z mojego policzka. Hamowałem to, zaciskając szczękę. Jak dobrze, że lekarze uratowali jej życie. Nie wydarowałbym sobie, gdyby ona wczoraj zaczerpnęła ostatniego oddechu na tym świecie, a ja po prostu bym zwiał. Żałowałem tego, ale nie mogłem, po prostu nie mogłem poradzić sobie z tym wszystkim. Strata Caroline, byłaby tak ogromna, że nie byłem w stanie nawet sobie tego wyobrazić. Jedyna osoba, która zobaczyła we mnie dobro i która chciała je brać, nie może mnie zostawić.
- Nie możesz mnie teraz zostawić. - szepnąłem. - Czekam tutaj na ciebie, a gdy się obudzisz, obiecuję, że nigdy więcej cię nie opuszczę. Słyszysz, mała? - uniosłem jej dłoń do swoich ust i złożyłem na nich krótki pocałunek. - Wyjdziesz z tego.
Nie wiem czy powiedziałem to do niej, czy bardziej do siebie, by wmówić sobie, że będzie dobrze. Musiało.
- Bardzo mi ciebie brakuje, wiesz? - lekko ścisnąłem jej dłoń. - A jeśli mnie słyszysz, musisz wiedzieć, że bardzo cię kocham, ale muszę iść do Jaxona, tak nazywa się mój syn. Jest śliczny, napewno by cię pokochał, tak jak ja. Zaraz będzie miał operację, muszę przy nim być. Na pewno rozumiesz. Niedługo przyjdę do ciebie.
Wstałem z krzesła i nachyliłem się bardzo powoli w jej stronę. Pogładziłem delikatnie wierzchem dłoni jej policzek, czując rozcięcia. Musnąłem jej wargi swoimi, czując niewyobrażalnie wielką moc.
- Kocham cię, Caroline. - szepnąłem, a moja łza spadła na jej usta.
Po chwili opuściłem salę. Musiałem być przy Jaxonie.
____________________________________
Jak oceniacie TEN rozdział?
+ zbliżamy się do momentu, gdzie wszyscy PADNIECIE!
+ zbliżamy się do momentu, gdzie wszyscy PADNIECIE!
Jakoś mi przykro, że liczba komentarzy wciąż spada..
tyle siedzę nad rozdziałami, by wam się podobało, a wam szkoda kilku minut, by skomentować moją pracę? nie wiecie co po niektórzy, jak wiele radości to daje, gdy ktoś Cię docenia i wyrazi swoją dłuższą opinie niż tylko 'czekam na nn'
JEST MI MEGA PRZYKRO, że tak mnie traktujecie :(
limit ---> 30 komentarzy!
limit ---> 30 komentarzy!
Czekam aż rozwinie sie akcja :) super rozdział , czekam na kolejny :P
OdpowiedzUsuńJejku, cudny, aż mi się zachciało płakać *-* Tylko, proszę nie uśmiercaj już nikogo ;3 Nawet Jaxona, on jest cudowny <3 Świetny :D życzę weny ;*
OdpowiedzUsuńAle cudownie 😍
OdpowiedzUsuńekstra!
OdpowiedzUsuńBoooooski @arianatorka
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział,naprawdę bardzo podoba mi się jak piszesz :)
OdpowiedzUsuńRzadko komentuje ponieważ na moim telefonie nie da się komentować na blogach więc komentuje tylko czasami jak jestem na laptopie ;)
@SwaglandJB
Swietny!:)
OdpowiedzUsuńJezu, płakałam jak małe dziecko. Rozdział jest cudowny! Naprawdę zazdroszczę Ci Twojego talentu. To całe opowiadanie jest... nawet bardziej niż cudowne!!! To jest dopiero drugi rozdział a ja przeżywam je przez cały tydzień haha 😃 Jestem na prawdę ciekawa co przygotowałaś dla nas w następnych rozdziałach!! Czekam na następny 😘
OdpowiedzUsuńWow.
OdpowiedzUsuńBiedny Justin ;c
Oby wszystko poszło dobrze ♥
cudowny ❤️
OdpowiedzUsuńSwietny..obycaroline przezyla a jaxon dobrze zniosl opetacje..mam nadzieje ze wszystko bedzie dobrze...czekam nn :*
OdpowiedzUsuńAz sie popłakałam. Cudowny rozdział, oby wszystko teraz poszło dobrze. Czekam na next ❤️
OdpowiedzUsuńPłacze 💔
OdpowiedzUsuńPopłakałam się... rozdział jest boski! <3
OdpowiedzUsuńJejku błagam komentujcie ludzie, to ważne !!! Koniecznie chce wiedzieć co będzie dalej /@Vejtaszewska
OdpowiedzUsuńOmg kobieto dodaj kolejny rozdział proszę, popłakałam się :(
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ale błagam nie uśmiercaj nikogo xd
OdpowiedzUsuńWoooow ale smutam noo tak :c szkoda mi ich jejku mam nadzieje ze niedlugo bedzie wszystko dobrze:* @nxd69
OdpowiedzUsuńświetny
OdpowiedzUsuńcudowny
OdpowiedzUsuńfggfd
OdpowiedzUsuńcudny
OdpowiedzUsuńo jeju popłakałam się cudny rozdział
OdpowiedzUsuńgenialny
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuńcudo
OdpowiedzUsuńniesamowity
OdpowiedzUsuńnajlepszy
OdpowiedzUsuńpo prostu śliczny
OdpowiedzUsuńsuperr
OdpowiedzUsuńgfh
OdpowiedzUsuńgenialnyyy
OdpowiedzUsuńsuper kiedy next?
OdpowiedzUsuńcudowny
OdpowiedzUsuńpo prostu brak słów <3
OdpowiedzUsuńgenialny
OdpowiedzUsuńświetny
OdpowiedzUsuńfg
OdpowiedzUsuńhgfhdh super
OdpowiedzUsuńgfgfgf
OdpowiedzUsuńsuperrrrrrrrrrr
OdpowiedzUsuńcudnyyyyyyy
OdpowiedzUsuńgh
OdpowiedzUsuńpo prostu genialny
OdpowiedzUsuńwzruszyłam się śliczny
OdpowiedzUsuńgenialny
OdpowiedzUsuńgfggf
OdpowiedzUsuńsuperowy
OdpowiedzUsuńgenialnytt
OdpowiedzUsuńświetny, mam nadzieję że wszystko skończy się dobrze !
OdpowiedzUsuń@magda_nivanne
To jest cudowne, najlepsze opowiadanie ever! Mam nadzieje ze maluszek i Caroline wyjdą z tego! <3
OdpowiedzUsuńWiesz co? Ja już padam! Po prostu mam palpitacie serca. Cudowny rozdział 11/10. Mam nadzieje że Caroline nic nie będzie tak samo jak Jaxonowi.
OdpowiedzUsuńWspaniały, az łzy mi poleciały, kocham!
OdpowiedzUsuńojej :(
OdpowiedzUsuńtaki wzruszający <3
http://art-of-killing.blogspot.com/
Nie mogłam się doczekać! Kochający tatuś jako rola dla ex narkomana i flirciarza? Zapowiada się ciekawie!
OdpowiedzUsuń~Ann
NIE NO NIE, ja już leżę i kwiczę a ty mi mówisz, że zbliża się moment, gdzie padnę?! Jeśli ktoś tu kurwa umrze albo coś podobnego, to również zechce zasnąć i się nie obudzić. W 8 na 10 opowiadań same tragiczne momenty są! Ja już tego nie wytrzymuję, naprawdę. Czego nie przeczytam to płaczę, już nie mam siły. Dlaczego nie ma gdzieś miłych sytuacji? Czy wszyscy autorzy zgadali się, by dobić nas za jednym razem? Już mam dość czytania, poważnie. Odechciewa mi się. Ale strasznie kocham tego bloga więc czekam na kolejny rozdział. Kocham Cię
OdpowiedzUsuńOni muszą być razem. I niech razem wychowują dziecko <3 to musi się szczęśliwie skończyć!! Kiedy następny? w jeden dzień przeczytałam całe ff kocham :*
OdpowiedzUsuń